
Slow to znaczy powolny. Konotacje tego słowa dotąd rzadko bywały pozytywne. Ale od pewnego czasu słyszy się dużo o tym, że jednak warto być slow, a slow life może być dużą wartością. O co chodzi w tym dziwnym szyfrze i co naprawdę oznaczają przytoczone terminy?
Czy w dzisiejszych zwariowanych czasach powolne życie może przynieść nam korzyści? Jak zdążyć ze wszystkimi pilnymi sprawami, odpuszczając sobie i schodząc z tempa? Dzisiaj przecież wszystko robimy szybko. Pracujemy dużo i na czas, szybko przemieszczamy się z miejsca na miejsce, jeździmy, żeby nie chodzić, latamy, by nie jeździć. Szybko jemy, wcześnie się podnosimy, szybko wychowujemy nasze dzieci, już u początku życia ucząc je charakterystycznego dla nas pośpiechu. Możliwe nawet, że nasze dzieci mają w obecnych czasach więcej zajęć niż my sami, gdyż one również ciągle się spieszą: do szkoły lub na zajęcia dodatkowe – na tenis, siatkówkę, angielski, matematykę. Stres dopada nas już w podstawówce. Coraz częściej cierpimy z powodu bezsenności i apatii. Czy dzięki temu robimy więcej? Jesteśmy szczęśliwsi lub chociaż bardziej wydajni? Można mieć wątpliwości!
Zdaje się, że przez ciągły pęd i wszechogarniający pośpiech, trudno spotkać dzisiaj kogoś, kto daje z siebie wszystko. Przemy do końca kolejnych projektów, byle prędzej przedstawić raport – szybko, lecz niedokładnie, trening robimy ze stoperem byle jak najszybciej przebiec wyznaczony dystans, nawet kosztem rozgrzewki i porządnego rozciągania, jemy na kolanie, byle gdzie, byle co, byle jako…
Właśnie tu z pomocą przychodzi nam idea slow life, która w tych trudnych i wyczerpujących czasach przypomina, że właściwie można inaczej żyć, nie rezygnując ze spraw, na których naprawdę nam zależy.
Mniej znaczy więcej
Powyższe słowa stanowią fundamentalną zasadę slow life. W rzeczywistości w byciu slow wcale nie chodzi o to, by robić mniej i bezczynnie leżeć. Idea ta zakłada raczej pochylanie się nad sprawami, które dzisiejszy rozpędzony świat często zsuwa na plan dalszy. Sedno nie tkwi w tym, żeby tracić czas, tylko w tym, by zainwestować go w sposób jak najkorzystniejszy dla nas samych, ponieważ według koncepcji slow to właśnie my jesteśmy ostatecznym celem wszystkiego, a nadrzędną korzyścią jest nasze dobro. Chodzi więc o to, by poświęcić czas na to, co sprawi, że poczujemy się lepiej we własnym ciele i wygodniej w swoim życiu, że przezwyciężymy barierę pośpiechu i pozwolimy sobie na pieszy powrót z pracy, popołudnie na kocu w parku, i nieprędką, swobodną kąpiel.
Zapomnij o fast foodach – poddaj się epoce slow foodowej
W kuchni bycie slow oznacza eksperymentowanie, docenienie smaku i procesu przygotowania potrawy. Odrzucamy szybkie jedzenie nędznej jakości, często dowożone nam już zimne, na rzecz tego co świeże i pyszne. Rezygnujemy z wielkich niewartościowych porcji, wybierając małe posiłki o bogatym smaku. Opieramy się na bazowych składnikach, z których sami wytwarzamy dania własnoręcznie i pieczołowicie. Pozwalamy sobie na spokojne oglądanie jedzenia i etapów jego powstawania. Sami robimy rzeczy, o których dotąd nie myśleliśmy, sami hodujemy zioła lub warzywa, sami robimy przetwory i pieczemy chleb. Odpuszczamy wizyty w hipermarketach na rzecz targów i bazarów. Inwestujemy w zdrową żywność z etycznych upraw. Zwalniamy tempo i podejmujemy świadome decyzje. Żyjemy wolniej, ale nie gorzej. Żyjemy świadomiej i pełniej, doceniając wolne chwile i ciesząc się nimi.
Pamiętajmy więc, że szybko nie zawsze znaczy wydajnie. Czasami warto zwolnić, by móc w pełni docenić to, co dotąd wydawało nam się zwykłą codziennością. Warto też pamiętać, że to właśnie ta codzienność i jej jakość wyznacza rytm naszemu organizmowi. Idź na spacer, wsiądź na rower, posiedź z książką w fotelu lub na balkonie, ugotuj sobie coś dobrego. Twoje ciało Ci się za to odwdzięczy!